Bez kapitana zespołu Filipa Dylewicza koszykarze PGE Turów pojechali na Łotwę na ostatni raczej mecz w ramach pucharu FIBA. Tam dostali lanie od BK Ventspils 96:73 i wracają do kraju z pełnym workiem. W worku jest kilka kilogramów wstydu. Czy Dylu to przewidział i nie chciał go dźwigać?
To spotkanie od samego początku źle się układało dla Turowa. Już po kilkudziesięciu sekundach z dystansu trafił Pitts. Co prawda szybko rzutem za dwa odpowiedział Dillon, ale różnicę rzutem spod kosza utrzymał Wiggins. Szybka riposta Kostrzewskiego znowu nieco zniwelowała straty (5:4), ale od tej chwili gospodarze rozpoczęli systematyczny marsz ku zwyciestwu. Po trzech minutach prowadzili już 10:6, po pięciu 17:9 a na pół minuty przed końcem ćwiartki było już 34:21. Dystansowe trafienie Novaka na sekundę przed syreną spowodowało, że po dziesięciu minutach Turów przegrywał „tylko” dziesięcioma oczkami (34:24).
Kiepsko rozpoczęła się także druga kwarta. Już po kilku sekundach po wznowienia gry Dillon źle podał piłkę, co rywale wykorzystali do przeprowadzenia szybkiego ataku i zdobycia łatwych punktów. Być może to otrzeźwiło zgorzelczan, bo nieco poprawili swój atak. W ciągu następnych czterech minut zdobyli siedem oczek, pozwalając przeciwnikowi zdobyć ich tylko dwa (36:31). Druga część tej odsłony to czas, kiedy sinusoida wyznaczająca wzloty i upadki Turowa zdecydowanie poszybowała w dół. Podopieczni trenera Ignatowicza byli gorsi we wszystkich elementach gry. Nie wychodziło im zupełnie nic: nie trafiali ani spod tablicy, ani z dystansu. Zupełnie nie istnieli w walce o tablice. W tym czasie Vetnspils dorzucili dwie trójki i zrobiło się 45:31. Szansę na poprawienie sytuacji zmarnował Karolak, który nie trafił żadnego z dwóch rzutów wolnych. Swoją szansę wykorzystał natomiast Tatum. Faulowany dwukrotnie pod rząd trafił wszystkie cztery rzuty, po czym dodał trójkę z dystansu (47:38). Potem punktowali jeszcze Dillon (+2) i Kostrzewski (+1w), co przy zejściu do szatni dało stan 49:41. Warto zauważyć, że tę kwartę przyjezdni wygrali 15:17. O prowadzeniu gospodarzy zdecydowały rzuty dystansowe. W pierwszej połowie wykonali 18 prób, z których aż 10 zakończyło się sukcesem. W tym samym czasie Turów rzucał zaledwie 6 razy, z czego 3 trafiło do celu. Ta statystyka daje wyobrażenie o sile obrony obu zespołów.
Kropkę nad „i” w tym meczu gospodarze postawili w trzeciej ćwiartce. Przy prawie każdym wznowieniu gry atakowali graczy Turowa już na ich własnej połowie, wskutek czego ci mieli kłopoty z rozegraniem jakiegokolwiek wariantu ataku. O dziwo sytuację tę bardzo dobrze wykorzystał Kuba Karolak. Skrzydłowy Turowa został agresywnie potraktowany przy rzucie z dystansu i nie dość, że trafił, to jeszcze zdobył dodatkowy punkt z rzutu wolnego. Generalnie w tej odsłonie gracze z Łotwy nie pozwolili zgorzelczanom zdobyć zbyt wielu punktów z gry. Sporo z nich wpadło do kosza rywali właśnie po faulach i rzutach wolnych. Dość powiedzieć, że po pół godzinie meczu było 73:57, bo gospodarze wygrali trzecią odsłonę 24:16.
Ostatnia odsłona dała nadzieję, że jeśli nawet Turów przegra, to wyjdzie z tego starcia z twarzą. Otóż po akcjach Harrisa (1w), Tatuma (2w +2) oraz Karolaka (2 po szybkim ataku) różnica zmalała do dziewięciu oczek (73:64). Niestety odpowiedź Łotyszy była miażdżąca. Ruszyli do bezwzględnego ataku obnażając wszystkie braki czarnozielonych. Trzeba przy tym podkreślić, że pod nieobecność Dylewicza niekwestionowanym liderem zespołu był Kuba Karolak. Tylko w tej kwarcie zdobył oczek punktów, co dało mu tytuł snajpera w tym meczu. Zdobył bowiem 24 punkty, podczas gdy następni tylko po 15 (Dillon, Pitts). To po jego rzucie na półtorej minuty przed końcową syreną było 89:73. Końcówka meczu to regularna kanonada gospodarzy, którzy w tym czasie dodali jeszcze trzy trójki. Wygrali tę odsłonę 23:16 i mecz 96:73. Wynik praktycznie wyklucza PGE Turów z dalszych rozgrywek w pucharach FIBA. Są co prawda tacy, którzy posługując się zapisami regulaminu szukają nadziei w tym, że innym zespołom z grupy „I” poślizgnie się noga. Wtedy suma punktów pozwoli zgorzelczanom awansować z trzeciego miejsca. Może i taka szansa jest, ale czy warto na nią liczyć? Jest tyle spraw do załatwienia na własnym podwórku.
Janusz Grzeszczuk
Foto: print screen
BK Ventspils - PGE Turów Zgorzelec 96:73 (34:24, 15:17, 24:16, 23:16)
BK: Pitts 15, Selakovs 13, Mitchell 12, Mitchell 12, Ate 11, Wiggins 11, Gulbis 10, Grazulis 6, Lomazs 4, Butjankovs 2.
PGE Turów: Karolak 24, Tatum 15, Dillon 13, Kostrzewski 8, Novak 7, Gospodarek 2, Marek 2, Harris 1, Krestinin 1.