Drugi mecz, druga przegrana. Tym razem PGE Turów oddał punkty drużynie Asseco Gdynia. W porównaniu z pogromem z Torunia kompromitacji nie było, bo gospodarze pokonali rywali tylko dwoma punktami (77:75), ale wynik poszedł w świat. Cieszy poprawa skuteczności graczy zagranicznych, zwłaszcza Tatuma i Harrisa. Nie o każdym można to powiedzieć.
Otóż znowu nie sprawdził się Jovan Novak, który podobno bardziej jest zainteresowany nawiązywaniem znajomości z młodymi zgorzelczankami, jak treningami. Spośród krajowych graczy klasę pokazuje jedynie niezawodny Filip Dylewicz.
Przyznać trzeba, że środowe spotkanie nie miało jednostronnego przebiegu. Zgorzelczanie rozpoczęli od mocnego uderzenia, bo po dwóch minutach gry prowadzili 0:6. Niestety ich przewaga nie trwała zbyt długo. Trener gdynian wziął czas, udzielił kilku wskazówek które okazały się na tyle pożyteczne, że miejscowi szybko odrobili straty i wyszli na prowadzenie. Pierwsza ćwiartka zakończyła się sporą, bo sześciopunktową różnicą na korzyść Asseco.
W drugiej odsłonie czarnozieloni pokazali (być może przyszły) swój potencjał. Sami co prawda nie grzeszyli skutecznością, bo w ciągu dziesięciu minut zdobyli 17 oczek, ale za to w tym samym czasie pozwolili rywalom z powiększenie swojego konta zaledwie o pięć punktów!
Niedługo, bo tyle ile trwa przerwa trzeba było czekać na zimny prysznic. W trzeciej kwarcie „w gazie” to byli właśnie gdynianie z Matczakiem i Hickeyem na czele. Zgorzelecka obrona znów pokazała swoje słabości. Efektem była przegrana 29:14, co do bólu przypomina wynik z meczu w Toruniu w tej samej ćwiartce. Najwyraźniej trener nieustająco ma duży problemem z wysokimi graczami. Harris szybko złapał dwa faule i przez dłuższy czas nie było go na parkiecie. Drugi z nich – Piotr Niedźwiedzki – pojawił się tylko po to, aby równie złapać trzy faule przy zerowej skuteczności rzutowej.
Przez pierwsze minuty ostatniej kwarty sytuacja nie ulegała zmianie. Przez cały czas kilkunastoma punktami prowadzili gdynianie. Przyjezdni wrócili do gry dopiero pod koniec ostatniej kwarty. W piątej minucie po rzucie wolnym Harrisa Turów zniwelował różnicę do 10 oczek, ale trafienia Parzeńskiego i Matczaka przywróciły wcześniejszy stan rzeczy. Goście jednak postanowili, że tanio nie sprzedadzą swojej skóry. Do boju ruszyli Dylewicz, Tatum i Harris. Ich trafienia zniwelowały różnicę i doprowadziły do remisu (70:70). Postraszeni takim stanem rzeczy za sprawą Frasunkiewicza i Hickeya powiększyli przewagę do siedmiu punktów (75:70). Ostatnie sekundy to wzajemnie faulowanie i będące ich konsekwencją rzuty wolne. Na dwie sekundy przed końcową syreną Daniel Dillon został sfaulowany przy rzucie z dystansu. Na trzy próby tylko jedna była skuteczna, co było jedną z przyczyn odebrania jego drużynie szansy na dogrywkę. Mecz zakończył się wynikiem 77:75.
Podsumowując mecz był raczej popisem nieskuteczności obu rywali, jak czegokolwiek innego. Dość powiedzieć, że na początku czwartek kwarty skuteczność Turowa w rzutach z gry wynosiła zaledwie 32 procent! Nic dziwnego, że źle wyglądała także skuteczność rzutów wolnych (50 proc.). Można powiedzieć, że to dały one przeciwnikom zwycięstwo, gdyż mając 81 procentową skuteczność zdobyli 17 oczek, podczas gdy Turów piętnaście. Czarnozieloni przegrali także zbiórki (61/39). Niedzielne starcie ze Startem Lublin powinno dać odpowiedź na pytanie, czy pierwsze mecze są kolejnym etapem zgrywania zespołu, czy też PGE Turów będzie w tym sezonie chłopcem do bicia.
Janusz Grzeszczuk
Foto: GRE
Asseco Gdynia - PGE Turów Zgorzelec 77:75 (23:17, 5:17, 29:14, 20:27)
Asseco: Matczak 17, Żołnierewicz 13, Hickey 12, Parzeński 12, Frasunkiewicz 9, Kowalczyk 8, Szczotka 5, Morozow 1, Kaplanović 0, Czerlonko 0.
PGE Turów: Tatum 19, Harris 19, Dylewicz 11, Dillon 10, Kostrzewski 4, Krestinin 4, Karolak 3, Novak 3, Niedźwiedzki 0, Prostak 0.
EUR
USD
CHF
GBP
CZK
