Od porażki 81:86 z Treflem Sopot w kompromitującym stylu rozpoczęli występy koszykarze PGE Turów w „szóstkach”, czyli w fazie preplay-off. Gospodarze przegrali pomimo, że dwukrotnie prowadzili przewagą 20 punktów. Być może więc trener Turowa Miodrag Rajković kiedyś napisze wspomnienia, w których koniecznie powinien znaleźć się rozdział zatytułowany „Jak przegrać wygrany mecz”.
Czwartkowy mecz przy Maratońskiej był podzielony na dwie kontrastujące połowy: pierwszą, kiedy gospodarze grali z werwą i entuzjazmem oraz drugą, kiedy całkowicie się zagubili i oddali inicjatywę przeciwnikom. Prowadzenie w pierwszej kwarcie 20:14 wypracowali rzutami z dystansu. Dwa z nich to dzieło Stelmacha oraz po jednym Cela i Robinsona. Trefl nie trafił ani jednej trójki.
W drugiej odsłonie przewaga Turowa wzrosła do 15 punktów (48:33) za sprawą dwóch graczy: Ivana Opacaka, który na trzy próby trafił trzy razy z dystansu. Łącznie w ciągu dwudziestu minut 14 pkt zdobył Russel Robinson a autorem 12 oczek był Piotr Stelmach, który dorzucił kolejną trójkę. Przede wszystkim to ci zawodnicy zrobili wynik kwarty, wygranej 28:19. Należy dodać, że najwyższe prowadzenie gospodarzy wynosiło aż 20 oczek. Taka sama przewaga powtórzyła się nieco później, ale happyendu już nie było.
Przełomowa dla całego meczu była trzecia kwarta. Co prawda po dwóch minutach gry Turów prowadził znowu 20 oczkami 53:33, ale wkrótce potem Trefl poprawił defensywę. Zaczął bronić jeden na jednego, co natychmiast przyniosło efekty w postaci dramatycznego pogorszenia skuteczności rzutowej Turowa. Wkrótce potem przyjezdni zdobyli 25 punktów przy zerowym dorobku miejscowych. Tym samym nadrobili wszystkie zaległości. Na trzy minuty przed końcem tej części meczu wyszli na pięciopunktowe prowadzenie (53:58). Stało się tak po dwóch faulach jednocześnie. Sprawcą pierwszego był gracz Turowa. Drugi, techniczny został podyktowany za emocjonalne, niesportowe (zdaniem arbitrów) zachowanie trenera Rajkovicia. I choć przed decydującą częścią spotkania wynik na tablicy dawał prowadzenie gospodarzom (63:62), to czarnozieloni w trzeciej odsłonie zostali znokautowani 15:29.
Po wznowieniu gry Trefl szybko wypracował sobie sześciopunktową przewagę, która na z upływem czasu wzrosła do 10 oczek. I choć na 44 sekundy przed końcową syreną Turów doszedł rywali na trzy punkty (79:82), to przyjezdni nie pozwolili sobie odebrać zwycięstwa. Wygrali także tę część meczu 18:24. Gospodarze oszołomieni, nie rozumiejący co się stało, jak niepyszni schodzili z boiska.
Coś niedobrego dzieje się z zespołe PGE Turów. Za wcześnie na wyciąganie generalnych wniosków ale kto wie, czy główny problem nie dotyczy trenera Rajkovicia. Selekcjoner czarnozielonych najwyraźniej ostatnio ma problemy ze swoimi emocjami. Zarówno bowiem podczas meczu z zielonogórskim Stelmetem oraz Treflem wdawał się w pyskówki z zawodnikami drużyny przeciwnej, które w konsekwencji dawały sędziom pretekst do karcenia go faulami technicznymi. Ale to nie wszystko. Na początku sezonu Aaron Cel mówił, że występy drużyny w rozgrywkach Zjednoczonej Ligi VTB będzie dla graczy ciekawym, wartościowym doświadczeniem. Kapitan drużyny Michał Chyliński pytany o to samo podczas pomeczowej konferencji potwierdził, że zawodnikom wiele te kontakty dały.
– Co prawda jesteśmy trochę zmęczeni, bo co trzy dni mieliśmy mecze, ale tak się gra w całej Europie. A jakieś doświadczenie kazdy z nas oczywiście zdobył – powiedział. Zbliża się czas na zadanie pytania, przez kogo to doświadczenie zostało roztrwonione. W obecnej bowiem chwili niczym nie procentuje.
W druzynie Turowa najlepszym zawodnikiem był Ivan Opacak, zdobywca 23 punktów a w Treflu filigranowy Frank Turner - 21 oczek.
Janusz Grzeszczuk
EUR
USD
CHF
GBP
CZK
