Konia z rzędem temu, kto typował dwa zwycięstwa koszykarzy PGE Turów w krótkim tournee po Wybrzeżu. Po poniedziałkowym sukcesie w Sopocie, po tylko jednodniowej przerwie zgorzelczanie znokautowali Energę Czarnych Słupsk 67:85. Najbardziej zaskakujący i cieszący jest ten drugi wynik, gdyż „Czarne Pantery” miały doskonałą drugą część sezonu zasadniczego.
Na 12 rozegranych meczów przegrali tylko jeden. Środowe spotkanie zepsuło im statystyki a czarnozielonym dało szansę na zdobycie pierwszego miejsca w tabeli przed play-off.
Początek spotkania nie był zbyt pomyślny dla przyjezdnych. Po pierwszych minutach gospodarze prowadzili nawet 7:3. Wtedy niespodziewanie obudził się Natiażko, który zaliczył serię 7 punktów, czym zlikwidował różnicę do jednego oczka (11:10). Dalszy ciąg tej kwarty to walka punkt za punkt, lecz Turów nie oddał prowadzenia aż do jej końca. Skończyła się ona wynikiem 18:22. Druga odsłona nie była aż tak pomyślna dla gości. Co prawda przez większą część Turów prowadził ale na minutę przed przerwą trójka Shiloha dała wyrównanie 44:44. Trener Rajković wziął cza i ustawił ostatnią akcję. Egzekutorem był Tony Taylor, który się nie pomylił i trafił za dwa. Na sekundę przed syreną wynik próbował zmienić Blassingame, lecz chybił rzut z dystansu. Tym niemniej warto odnotować, że Energa wygrała tę kwartę 26:24 a stan spotkania wynosił 44:46.
Trzecia ćwiartka cechowała się mocną obroną obu przeciwników. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że wypracowanie zdecydowanej przewagi przez którąkolwiek ze stron, może ostatecznie ustawić przebieg ostatniej kwarty i zdecydować o końcowym wyniku. Strony zatem bardzo się pilnowały, nie pozwalając sobie na zbytnie ryzyko, stawiając np. na atak kosztem obrony. Skutek był taki, że ta część meczu zakończyła się remisem 17:17. W ten sposób Turów zachował dwupunktową przewagę, co oczywiście nie przesadzało o końcowym wyniku. A ostatnia kwarta była zaskoczeniem dla wszystkich. Dość niespodziewanie liderami przyjezdnych stali się Olek Czyż i Filip Dylewicz. Dużą niesprawiedliwością byłoby pominięcie Jaramaza, gdyż to jego pięć punktów zdobytych tuż po wznowieniu spotkania pozwoliły zgorzelczanom na szerszy oddech i uspokojenie gry. Przerażony takim przebiegiem zdarzeń, czas wziął trener Czarnych. Okazało się, że jego uwagi w żaden sposób nie wpłynęły na skuteczność czarnozielonych, gdyż wkrótce potem kolejne pięć punktów dołożył Czyż. Po serii 2:18 dla Turowa wola walki w gospodarzach zgasła. Najlepszym dowodem niech będzie fakt, iż wobec 20 oczek zdobytych w tej odsłonie przez Turów, oni byli w stanie odpowiedzieć zaledwie sześcioma punktami.
W podsumowaniu jako ciekawostkę trzeba wskazać fakty, iż zespołowi trenera Rajkovicia nie zaszkodził ciągły brak Collinsa i Wrighta. Można wręcz powiedzieć, że ich absencja pozwoliła rozwinąć skrzydła graczom do tej pory mało widocznym, zwłaszcza Czyżowi. Jak zwykle razem z nadejściem fazy play-off, systematycznie rośnie forma i zaangażowanie Filipa Dylewicza. W tej sytuacji z rosnącym zaciekawieniem czekamy na niedzielne, prestiżowe spotkanie Turów – Stelmet, które zdecyduje o ostatecznym układzie na szczycie tabeli TBL.
Janusz Grzeszczuk
Fot.: GRE
Energa Czarni Słupsk - PGE Turów Zgorzelec 67:85 (18:22, 26:24, 17:17, 6:22)
Czarni: Blassingame 17, Eziukwu 15, Shiloh 11, Mokros 8, Cesnauskis 5, Gruszecki 4, Nowakowski 3, Pasalic 2, Borowski 2.
Turów: Dylewicz 17, Czyż 17, Taylor 13, Jaramaz 10, Kulig 10, Natiażko 9, Chyliński 7, Moldoveanu 2.