W pierwszym meczu Top16 koszykarskiego Pucharu Europy pomiędzy Paris Levallois a PGE Turów w drużynie gości zawiedli wszyscy podstawowi gracze poza Mardy Collinsem. Niech nikogo nie zmyli fakty, iż Kulig i Chyliński mieli dwucyfrowe zdobycze punktowe. Tak naprawdę ich skuteczność zarówno w rzutach z gry jak i wolnych była kompromitująca. Problem dotyczy zresztą całego zespołu, który w pierwszej połowie w rzutach z dystansu miał zaledwie 14 procentową skuteczność: dwa rzuty celne na 14 prób! Bardzo źle wyglądały także statystyki rzutów wolnych.
Pierwsza kwarta była dla obu rywali bardzo wyrównana. O ile w drużynie gospodarzy wynik ciągnął Dionte Christmas, to szybkie kontry i punkty Collinsa i Wrighta (obaj zaliczyli bardzo widowiskowe wsady) nie pozwalały przeciwnikom odskoczyć. W połowie tej odsłony po trafieniach z rzutów wolnych Kuliga, Czyża i Taylora było nawet 10:13 dla Turowa. Rzecz w tym, że zgorzelczanie mogli przewagę zwiększyć do 6 oczek, gdyby… trafiali wszystkie rzuty. Paryżanie za to nie marnowali takich okazji. Po serii fauli przyjezdnych i przysługujących im z tego tytułu wolnych szybko wyszli na prowadzenie 17:16. Wsad Wrighta i trafienie jednego z dwóch rzutów wolnych Kuliga dały czarnozielonym prowadzenie 17:19 po pierwszej ćwiartce.
Druga odsłona kiepsko zaczęła się kiepsko dla Turowa, bo od serii 5:0 dla gospodarzy. Po dwóch minutach gry, przy stanie 22:23 trener Rajković wpuścił na boisko Jaramaza. Decyzja okazała się pomyłką, bo Serb nie potrafił upilnować Christmasa, który niedopilnowany szybko zdobył pięć oczek. Kolejnym wsadem Chris Wright zmniejszył straty do trzech punktów co nie zmienia faktu, iż w ciągu piętnastu minut meczu zgorzelczanie mieli skuteczność rzutów z dystansu 1/12. Mimo to jakimś cudem na dwie minuty przed przerwą prowadzili jeszcze 32:33, lecz trójka przeciwników i ich rzut spod kosza dały stan 37:33.
Podopieczni trenera Rajkovicia dobrze zaprezentowali się w trzeciej odsłonie. Trudno jednak powiedzieć to wszystkich graczach w sytuacji, gdy z dystansu trafia tylko Vlad Moldoveanu, zdobywca trzech trójek w tej ćwiartce. To głównie dzięki niemu Turów zaliczył serię 0:10, po której stan spotkania wynosił 48:53. I to dzięki niemu czarnozieloni wygrali tę kwartę 16:22, po której prowadzili 53:55.
Koncert nieskuteczności i braku pomysłu na grę to scenariusz czwartej ćwiartki tego spotkania. Dla graczy ze Zgorzelca jedynym sposobem na atak były właściwie jedynie (nieskuteczne) próby rzutów z dystansu oraz niecelne rzuty wolne. Dość powiedzieć, że w ciągu czterech minut tej odsłony zdobyli tylko cztery punkty. Na nic zdał się „taniec z piłką” Mardy Collinsa. Przeciwnicy doceniając możliwości Amerykanina robili wszystko, aby zablokować jego działania. Jeszcze na 4 minuty przed końcem kiedy był remis 63:63 wydawało się, że zgorzelczanie się przełamią i przechylą szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nic takiego się nie stało. Po kolejnych trafieniach paryżanie prowadzili 70:65. Potem celne rzuty wolne Collinsa doprowadziły do stanu 70:67. Wtedy trener Rajković wziął czas. Ustawił końcową akcję, w której jako egzekutora rzutu za trzy dającego remis wyznaczył Mardy Collinsa. Ten przez chwilę tańczył na obwodzie i tuż przed końcową syreną oddał … niecelny rzut. Końcowy wynik to 74:71 dla gospodarzy. Czy w rewanżu zespół PGE Turów potrafi się podnieść? Liczymy na to, że różnicą większą choćby o jeden punkt pokona rywali znad Sekwany, który - nota bene – też wielkiej koszykówki nie pokazał. Rewanż w Zgorzelcu 11 marca o godz. 19.00.
Janusz Grzeszczuk
Paris Levallois - PGE Turów Zgorzelec 74:71 (17:19, 20:14, 16:22, 21:16)
Paris: Oniangue 12, Schilb 11, Ford 10, Christmas 9, Labeyrie 9, Green 8, Ndoye 6, Jean-Baptiste-Adolphe 6, Sane 3, Corosine 0, Lang 0.
PGE Turów: Collins 15, Kulig 12, Chyliński 11, Moldoveanu 10, Wright 9, Taylor 7, Jaramaz 6, Czyż 1, Karolak 0, Gospodarek 0.
EUR
USD
CHF
GBP
CZK
