Kolejną lekcje pokory otrzymali koszykarze ze Zgorzelca. W Radomiu miejscowa Rosa pokazała rozkapryszonym „gwiazdkom” Pucharu Europy, co to znaczy mądra taktyka podparta ambicją i wolą walki. Mówiąc wprost wynikiem 90:73 podopieczni trenera Rajkovicia zostali przez gospodarzy upokorzeni. Doznali chyba najwyższej porażki w tym sezonie. Byli jedynie bladym tłem dla gospodarzy. Drużyna szczycąca się tytułem Mistrza Polski zagrała jak drugoligowiec. Mówiąc krótko: ogromny wstyd. Tak grających czarnozielonych nie chcielibyśmy oglądać już nigdy więcej.
„Miłe złego początki, lecz koniec żałosny”. Kolejny raz w tym sezonie tak musimy rozpoczynać relację z meczu PGE Turów. Początek spotkania był wielce obiecujący dla podopiecznych trenera Rajkovicia. Po rzutach Wrighta, Kuliga i Collinsa przyjezdni prowadzili już 0:7. W miarę upływu czasu jednak to gospodarze zaczęli dominować na parkiecie. Wykorzystywali słabą skuteczność gości w ataku, zbierali piłki i przeprowadzali szybkie kontry. Grali tak, jak Turów w swoich lepszych czasach. Bardzo dobrze spisywał się Mike Taylor, ubiegłoroczny gracz Turowa. W swoim stylu trafiał do kosza z niewiarygodnych pozycji. Kiedy wydawało się, że pierwsza ćwiartka zakończy się remisem, w ostatniej sekundzie z dystansu trafił Danny Gibson. Stan meczu był 23:20. Wydaje się, że właśnie ta akcja miała decydujący wpływ na morale Rosy w pozostałych odsłonach.
W drugiej kwarcie wydawało się, że Turów odnajdzie swój rytm gry i zacznie dominować. Nadzieje takie się pojawiły na trzy minuty przed przerwą, kiedy po trójce Czyża przewaga gospodarzy zmalała do jednego oczka (36:35). Wtedy gospodarze przyśpieszyli. W ciągu kilkunastu sekund mieli serię 8:0. Kulig przed syreną zdążył zdobyć dwa punkty, ale chwilę potem kosza do szatni wrzucił gościom Mike Taylor. W połowie spotkania gospodarze mieli dziewięć oczek przewagi (46:37).
Przerwa nie natchnęła trenera Rajkovicia żadnym genialnym konceptem. W grze Turowa nic się nie zmieniło. Rosa za to grała swoje: wykorzystywała słabość ataku przyjezdnych i liczne straty, przeprowadzając efektowne, szybkie i skuteczne kontry. Właściwie po pół godzinie gry było jasne, że cud się nie zdarzy. Przez większość czasu różnica wynosiła 16 oczek na korzyść miejscowych. W czwartej odsłonie osiągnęła nawet 20 punktów. Rosa Radom zasłużenie wygrała 90:73 pokazując grając bardziej energetyczną koszykówkę, podbudowaną charakterem i ambicją. Przyjezdni natomiast nie potrafili im zagrozić ani w żadnym momencie, ani w żadnym elemencie koszykarskiego rzemiosła.
Obserwując to, co się dzieje w Tauron Basket Lidze można zauważyć, że zespoły ze środka tabeli grają coraz lepiej. To efekt zgrywania się ludzi, którzy na początku stanowili zlepek indywidualności. W innym kierunku podąża Turów. Tu coraz wyraźniej widać graczy, którzy zaczynają gwizadorzyć. Jaskrawym przykładem jest Mardy Collins, który za faule już trzeci raz schodzi z parkietu przed regulaminowym czasem gry. Jego śladem zdaje się podążać Chris Wright, marnotrawiący okazje efekciarskimi próbami. Lista grzechów zespołu jest długa. Skąd zerowa skuteczność Taylora i kiepska Chylińskiego? Istnieje obawa, że trenerowi Rajkoviciowi i jego zespołowi od skautingu kończą się pomysły, jak pokonać rywala. Dowodem fakt, że nie znaleziono sposobu na Gibsona i Mike Taylora, którzy ośmieszali obronę Turowa. Tylko ci dwaj zawodnicy zdobyli 49 punktów, czyli ponad połowę zdobyczy Rosy. A co w Turowie? Ciągle słyszymy, że gracze po meczach w Euro Cup są wypaleni, a tak w ogóle dużo grają i są zmęczeni. Do końca kolejki zostało jeszcze 10 meczów. Czy na pewno wystarczy sił, aby dostać się do ligowego play-off?
Janusz Grzeszczuk
Rosa Radom - PGE Turów Zgorzelec 90:73 (23:20, 23:17, 24:17, 20:19)
Rosa: Gibson 28, Taylor 21, Mirković 16, Adams 9, Majewski 7, Sokołowski 7, Szymkiewicz 2, Jeszke 0, Zalewski 0, Witka 0.
PGE Turów: Kulig 18, Czyż 15, Collins 12, Chyliński 9, Wright 8, Karolak 5, Jaramaz 4, Zigeranović 2, Taylor 0, Gospodarek 0.