Dwie ostatnie soboty dla drugoligowców z PGE Turów Zgorzelec tradycyjnie były dniami, w których rozegrali, jakże różniące się od siebie mecze fazy rewanżowej. Wyjazd do Kłodzka okazał się katastrofą. Po przegranej na własnym terenie 61:102, obcy parkiet okazał się podobnie nieprzyjazny: przegrali 110:69. Zupełnie innych zgorzelczan zobaczyliśmy natomiast w spotkaniu z Weegree AZS Politechnika Opolska.
Przypomnijmy, że pierwszy mecz zakończył się nokautem Turowa 127: 59. Nic dziwnego, że około 200 widzów zgromadzonych w PGE Arenie spodziewało się, że tego dnia gospodarze otrzymają podobne lanie. Nic takiego się nie stało. Owszem, przegrali ale tylko 11 punktami. Czwartą kwartę wygrali aż 29:17.
Pokonani przez chorobę
Marek Morawski – trener Turowa pytany o przyczyny fatalnej postawy swoich podopiecznych w Kłodzku mówi: „Pokonała nas choroba. Aż pięciu spośród podstawowych graczy miała różnego rodzaju przypadłości. Najbardziej wycieńczeni, odwodnieni byli ci, których dopadły problemy z układem pokarmowym. Rywale natomiast grali szybką piłką co spowodowało, że po trzech minutach gry właściwie było po meczu. Podczas zawodów w Kłodzku punkty dla Turowa zdobywali: Tomasz Zabłocki 16, Cezary Fudziak 15, Cezary Polis 10, Patryk Ciepielewski 8, Maciej Rejman 8, Piotr Lewiński 6, Miłosz Morawski 4 i Harris Danesi 2.
Niezły początek i świetna końcówka
Do rewanżu z akademikami gospodarze przystąpili bez oznak poczucia niższej wartości. Śmiało atakowali kosz rywali, co po sześciu minutach gry dało im pięciopunktowe prowadzenie (15:10). Nierówna skuteczność w ataku oraz błędy w obronie spowodowały jednak, że akademicy serią 0:7 odrobili straty. Pierwsza odsłona zakończyła się ich minimalnym prowadzeniem (15:17). Druga i trzecia ćwiartka to już zdecydowana przewaga przeciwników (15:25 i 11:22). Poszukując przyczyn należy zwrócić uwagę głównie na barki kondycyjne a co za tym idzie – szybkościowe miejscowych. Tylko w trakcie pierwszej połowy Turów zaliczył aż 10 strat, skutkiem czego były szybkie, skuteczne kontry AZS-u. Za ich sprawą przeciwnicy zdobyli 12 punktów, zaś zgorzelczanie tylko dwa. Najwyższe, bo 25-punktowe prowadzenie rywale wywalczyli pod koniec trzeciej kwarty (39-64). W ostatniej części spotkania obraz gry zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różyczki. Miejscowi byli bardzo agresywni w obronie, dzięki czemu to oni doprowadzali do strat przeciwników i szybkimi atakami zdobywali kolejne punkty. Co więcej, podążając śladami swojego kapitana Tomasza Zabłockiego, zaczęli oddawać rzuty z dystansu. W tym kontekście na wyróżnienie zasługuje Sebastian Szymański, który na siedem prób aż cztery razy trafił zza linii 6,75 cm. To właśnie w tej kwarcie Turów zaliczył najdłuższą serię punktową (9:0), po której zbliżył się do przeciwnika na 10 oczek (70:80). Kto wie, jak by się ten mecz skończył, gdyby potrwał jeszcze ze trzy minuty dłużej. A tak zespoły schodziły z parkietu przy stanie 70:81.
Komplety na treningach
Ponownie zapytaliśmy trenera Morawskiego o przyczyny korzystnej zmiany w grze Turowa. „Jak wspomniałem, tym razem wszyscy byli dobrze dysponowani. Ciągle jeszcze odstają od rywali kondycyjnie, ale ciężko nad tym pracują. Na treningi przychodzą praktycznie wszyscy mimo trudności z ewentualną zamianą z kolegami w miejscu pracy. Ostatnia kwarta dowodzi, że poświęcenie i wysiłek nie idzie w gwizdek. Poza tym spory wpływ na postawę graczy ma fakt występowania przed własną publicznością. Jest jeszcze jedne fakt, na który pragnę zwrócić uwagę: w treningach uczestniczy kilka osób mających duże doświadczenie w koszykówce. Grają z nami mimo, że nie są wymienieni w składzie zespołu. Nie zdradzę żadnej tajemnicy gdy powiem, że jednym z nich jest Thomas Kelati – powiedział Marek Morawski.
Janusz Grzeszczuk
Foto: GRE
PGE Turów – WeeGree AZS 70:81 [15:17, 15:25, 11:22, 29:17]
Dla Turowa punkty zdobywali: Tomasz Zabłocki 17, Sebastian Szymański 16, Cezary Pudziak 11, Maciej Rejman 11, Harris Danesi 7, Mariusz Knebel 5, Patryk Ciepielewski 3.